— Dobrze się urządziłeś... ale nie o to tu chodzi — odrzekł Garaud. — Moje odwiedziny mają cel ważny... Siadajmy!
— Chciałbym pójść na obiad — rzekł Soliveau.
— Spożyjemy go razem. Korzystam z zaproszenia, które mi niegdyś uczyniłeś.
— Nie moglibyśmy pomówić przy obiedzie?
— Rozmowa nasza zatem wymaga drzwi szczelnie zamkniętych. Ehe!.. nie lada sprawa to... widzę...
— Osądzisz.
— Siadaj więc kuzynie i zdejmuj okrycie.
Garaud stojąc w milczeniu, przesunął ręką po czole.
— Podczas ostatniej twojej bytności w Courbevoie — zaczął przyciszonym głosem — powiedziałeś mi, że będziesz gotów na moje usługi, jeżeli zapotrzebuję ich kiedy..
— Tak... i potwierdzam to obecnie... Przyszedłeś mi z pomocą w mem ciężkiem położeniu, postąpiłeś jak człowiek żywiący w sercu rodzinne uczucia... nie kręciłeś, nie manewrowałeś, ztąd mam dla ciebie szacunek. Powtarzam przeto, rozporządzaj mną, jak zechcesz, jestem gotów uczynić dla ciebie wszystko, co jest w mojej mocy.
— To właśnie, jedynie od ciebie zależy...
— Mów więc, słucham cię...
— Uczyniszże wszystko co ci rozkażę? — pytał Harmant. — Lecz pojmij dobrze znaczenie tego wyrazu: Wszystko.
Owidyusz utkwił badawcze spojrzenie w mówiącego.
— Rozumiem do pioruna! — zawołał. — Wszystko, to znaczy, iż powinienem być posłusznym wszelkim twoim rozkazom, chociażby nawet chodziło o zrobienie małego fajerwerku, jakeś ty to kiedyś uczynił... Wszak prawda?
— Więcej niż to — rzekł Garaud.
Soliveau cofnął się osłupiały.
— Do tysiąca czartów! — zawołał — jeśli nie chodzi o ogień... zatem idzie o krew?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/418
Ta strona została przepisana.