Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/421

Ta strona została przepisana.

— Zaraz ci wytłómaczę. Wiesz ile kocham mą córkę...
— Trzeba ci oddać tę sprawiedliwość, że poć względem ojcowstwa za wzór służyć możesz! Gotów byś spełnić dla niej najwyższe szaleństwa!
— Dla niej podpaliłbym Paryż... uśmiercił świat cały, gdyby to było w mojej możności. Kocham ją niewypowiedzianie i gdyby umarła... a wiesz, że jest chorą...
— Niech żyje... i jak najdłużej — wykrzyknął Soliveau. — Lecz zkąd te myśli ponure? Jakąż łączność z tem wszystkimi twa córka mieć może?
— Zrozumiesz za jednym wyrazem.
— Mów zatem...
— Marya kocha Lucyana Labroue...
— I to cię martwi? — zawołał Owidyusz. — Wyraźcie niedołężniejesz mój stary... Nie poznaję cię, do kroć piorunów! Ależ miłość tej dziewczyny dla Lucyana Labroue, to twoje zbawienie! Oddaj mu jaknajprędzej swą córkę, a wszystko dobrze się skończy. Skoro mer wypowie swoje conjungo, nie będziesz potrzebował wówczas obawiać się już niczego. Przypuśćmy, że Lucyau zostawszy twym zięciem i wspólnikiem spotkałby Joannę Fortier... Przypuśćmy, że ta kobieta zdoła przekonać go, iż nie jest winną, że razem zaczną poszukiwać prawdziwego podpalacza z Alfortville, prawdziwego mordercę Juliana Labroue i że go odnajdą nareszcie... Czyż sądzisz, że Lucyan okryłby hańbą człowieka, którego córkę zaślubił? Nigdy... nigdy w życiu!
— Liczyłem na to, poznawszy miłość Maryi dla Lucyana — odrzekł Garaud.
— I cóż?
— Małżeństwo, to jest niepodobnem...
— Do czarta! Byłżeby żonatym?
— Nie! lecz kocha młodą dziewczynę, którą poprzysiągł zaślubić.
— Jest ona majętną?
— Nie posiada ani grosza...