Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/422

Ta strona została przepisana.

— Ach! to idyota! żenić się z taką... głupie... głupie zwierzę!
— Mimo to wszystko, odmówił przyjęcia ręki mej córki.
— Zaczynam po trosze rozumieć... Tę więc to srokę, która wstrzymuje bieg twych projektów usunąć z drogi należy...
— Tak... o nią tu chodzi.
— Gdy zniknie, Lucyan Labroue nie wypuści z rąk twoich milionów.
— Jedyny to sposób ocalenia mej córki.
— A więc biorę na siebie tą sprawę — rzekł Soliveau. — Położyłeś we mnie zaufanie, godnie mi więc temuż odpowiedzieć należy. Zgłaszasz się do mnie... to mi pochlebia. Jestem oddany tobie w zupełności. Bądź spokojny, wkrótce twa córka zostanie żoną Lucyana Labroue... Ale... jakże się nazywa ta papuga o jaką nam chodzi... gdzie mieszka?
— Niewiem tego.
— To objaśnienie, do pioruna!.. niedaleko mnie zaprowadzi...
— Prawda... lecz wymyśliłem agenta który dopomódz nam może w wykryciu tego, czego potrzebujemy...
— Któż to taki?
— Posłuchaj... Wysyłam Lucyana na trzy tygodnie do Bellegarde, aby tam ustawił maszyny i wykonał plany.
— Doskonale! przez ten czas nie będzie nam na pięty następował...
— Dziś, nocuje on w fabryce, ażeby jutro równo ze świtem wyekspedyował ładunek. O pierwszej w południe będzie obecnym na stacyi, przy wysyłce tegoż.
— A potem?
— Wyjedzie sam, w poniedziałek zrana.
— Wybornie rozporządziłeś... ani słowa przeciwko temu — zawołał Soliveau — mając wolną niedzielę, a odjeżdżając w poniedziałek, poświęci ten dzień zapewne swej ukochanej...