Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/424

Ta strona została przepisana.

Garaud rozszedł się z Owidyuszem około północy.
— Soliveau, jest takim właśnie, jakiego mi potrzeba — mówił, wracając na ulicę Murillo. Przy jego pomocy, złamie wszelkie zapory.
— Do pioruna! — myślał jednocześnie Owidyusz — chodzi tu o zachowanie mej pensy!!.. Co zaś do wynagrodzenia za moją pracę, postaram się, aby takowe piękną cyfrę stanowić mogło. Garaud jest bogatym... może zapłacić!..
Tak myśląc, wrócił do swego mieszkania, gdzie przedewszystkiem zrobił przegląd swej garderoby, kupionej za pieniądze przemysłowca. Chciał wybrać ubiór, któryby nie zwracając na niego uwagi, pozwolił z łatwością wykonać mu ułożone plany.
Nie znalazł jednak nic stosownego. Posiadał wprawdzie ubranie, w jakiem przyjechał z New-Jorku, lecz Lucyan Labroue, która w nim go widział w gabinecie Harmanta, mógłby go poznać, czego właśnie jaknajstaranniej unikać należało. Skrzywił się przeto, zadumawszy głęboko.
Niepodobna było stanąć na czatach o piątej rano w Courbevoie w eleganckim ubraniu, bez zwrócenia na siebie uwagi. Z drugiej zaś strony, gdzie iść o północy za kupnem tego, co mu było potrzebnem?
Nagle uderzył się w czoło.
— Wszak dziś sobota — zawołał — dzień zwykłych wypłat dwutygodniowych. Robotnicy są jeszcze w szynkach i piwiarniach... tam dostanę czego mi trzeba... jestem ocalony!
I w oka mgnieniu przywdział zużyty swój kostyum amerykański, wdział stary, pognieciony kapelusz i wyszedł, kierując się w stronę rogatek.
Szynki i piwiarnie były jeszcze otwarte. W izbach roili się goście. Owidyusz, podszedłszy ku oszklonym drzwiom jednego z takich zakładów, spojrzał przez szybę do wnętrza. Siedzieli tam mularze, kowale, pokojowi malarze i mnóstwo robotników różnego rodzaju. Wzmagające się pijaństwo podniecało gwar prowadzonych rozmów. Niektórzy z robotników