Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/428

Ta strona została przepisana.

chanikami, dążąc w stronę wozów, poczem zamknięto bramy fabryki.
Owidyusz zbliżył się z miną, obojętnego robotnika, idącego do pracy, Nikt zresztą nie zwracał na niego uwagi.
— Możemy już jechać, panie Labroue? — zapytał jeden z furmanów, zwracając się ku młodemu dyrektorowi.
— Możecie — odrzekł. — A ile potrzeba wam czasu do przybycia na miejsce?
— Teraz jest w pół do szóstej — odpowiedział woźnica — na ósmą zatem, jeżeli nie zatrzyma nas w drodze jakiś wypadek, staniemy na stacyi towarowej w Bercy.
— Miejmy nadzieję, że dojedziecie szczęśliwie.
— Czy pan jedziesz razem z nami? — pytał dalej furman.
— Z Franchetem i Ledoux będziemy was na stacyi oczekiwali.
— Pośpieszymy, aby się nie spóźnić.
Woźnica trzasnął z bicza i ciężkie wozy potoczyły się jeden za drugim.
— Wsiądziemy do powozu, gdy go spotkamy — mówił Labroue do towarzyszących sobie mechaników — tymczasem idźmy pieszo.
I wszyscy trzej puścili się szybkim krokiem. Owidyusz szedł za nimi. Ani jeden wyraz z prowadzonej głośno rozmowy nie uszedł jego uwagi.
— Ja także siądę do powozu — wyszeptał.
Droga była prawie zupełnie pustą, dzień jasny, z lekkim przymrozkiem, można było iść szybko. Podążali więc raźnie, rozmawiając. Znalazłszy przy rogatkach oczekujące fiakry, wsiedli dc jednego z nich i Owidyusz usłyszał Lucyana, nakazującego jechać na stacyę towarową liońskiej drogi żelaznej. Dozwoliwszy powozowi wyprzedzić się nieco, Soliveau wsiadł do drugiego fiakra, również polecając jechać na wspomuioną stacyę.
— Do czarta! tak wielki kurs — wyrzekł woźnica.
— Nie obawiaj się, dostaniesz na piwo.