Około w pół do ósmej oba powozy, jadące jeden za drugim w odległości okoła trzydziestu kroków, zatrzymały się w miejscu.
Lucyan, zapłaciwszy stangretowi, wszedł z dwoma mechanikami do kawiarni, którą właśnie otwierano, a gdzie czekać postanowili na nadejście wozów. Soliveau zaś, odesławszy fiakra, wszedł do składu win, przytykającego do kawiarni.
O ósmej minut dwadzieścia głuchy turkot ciężko ładownych wozów dał się słyszeć wpobliżu i furmani wjechali na dziedziniec stacyi towarowej, dokąd udał się jednocześnie Labroue z mechanikami.
Owidyusz nie opuszczał sklepu kupca win.
— Nieroztropnie byłoby tam iść — pomyślał: — niczem nieusprawiedliwiona moja obecność mogłaby wzbudzić podejrzenie. Osobistość, którą śledzę, będzie musiała tędy przechodzić. Trzeba więc czekać...
I został na swym posterunku.
Na nieszczęście, długo przeciągało się oczekiwanie paryżanina. O w pół do jedenastej dopiero ujrzał wyjeżdżające’ opróżnione wozy i wychodzących z dziedzińca mechaników; Lucyana z nimi nie było.
— Do kroć szatanów! miałżeby mi się wymknąć inną stroną? — zapytywał Owidyusz sam siebie zaniepokojony! I podszedł ku stojącemu za bufetem właścicielowi sklepu.
— Oczekuję tu na kogoś — rzekł — który miał przybyć dziś rano na stacyę i do tej chwili go nie spostrzegam. Czyżby prócz tego wejścia drugie gdzie z boku istniało?
— Tak, panie, z budynku małe wschody prowadzą na ulicę du Bercy.