Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/431

Ta strona została przepisana.

nia się sam na sam ze swą córką. Prócz tego był mocno niespokojnym co zrobi Soliveau, zkad pragnął pozostać samotnym ze swemi myślami.
Spostrzegłszy Maryę we drzwiach, gabinetu, zmarszczył czoło z niezadowoleniem.
Gest ten nie uszedł uwagi dziewczęcia.
— Przeszkadzam ci ojcze? — pytała.
— Tak... nieco... ponieważ zagłębiłem się w wielkich rachunkach jakich przerywać nie należy, skoro jednakże przyszłaś me dziecię, chodź mnie uścisnąć...
— Późno wróciłeś wczoraj? — mówiła z pieszczotą.
— Nie... koło jedenastej. Jeden z mych głównych klientów zatrzymał mnie na obiedzie dla pomówienia o interesach.
— A cóż dziś robić będziemy?
— Mam wiele zaległych rachunków do wykończenia którym będę musiał poświęcić dzień cały.
— Jakto, będziesz pracował dziś ojcze w niedzielę?
— Tak trzeba...
— Ależ wieczorem...
— Będę mu siał wyjechać na parę godzin.
— Śniadanie i obiad przynajmniej spożyjemy razem...
— Śniadanie... tak! lecz co do obiadu, to wątpię...
— Pierzcha więc moje marzenie!..
— Jakie marzenie me dziecię?
— Sądziłam, że zaprosisz Lucyana na obiad...
— Wszak widzisz, że niepodobna.
— To choć na śniadanie.
— I to niepodbna, gdyż pan Labroue ma wiele interesów do załatwienia przed swym wyjazdem.
Marya zachwiała się i zbladła.
— Przed swym wyjazdem — powtórzyła stłumionym głosem — Lucyan więc odjeżdża?
— Tak.
— Gdzie... dlaczego?
— Dla załatwienia interesów fabryki.