Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/437

Ta strona została przepisana.

— Łucya zlekka go odsuęnła.
— Nie jesteśmy jeszcze małżonkami — wyrzekła z uśmiechem. — Złóż te pocałunki do kasy oszczędności.. odnajdziemy je później...
— Złośliwa!..
— Nie!.. czuwam nad własnem twem dobrem. Bądźmy, jak wypada, poważni. Siedząc przy stole, myślmy o śniadaniu. Jakże ci smakują te kotlety?
— Wybornie.
— Nazbyt się zrumieniły...
— Nie sądzę...
— Jestżeś wciąż zadowolonym ze swego stanowiska u pana Harmant? — pytała dalej!
— Czym zadowolony? — odrzekł w zamyśleniu — tak... pryncypał jawnie okazuje mi wiele zaufania, i właśnie mam cię powiadomić o pewnym szczególe z którego jednak nie będziesz kontenta...
— Cóż takiego? — pytała żywo — jakaś zła wiadomość?..
— Dobra, lub zła — odrzekł — stosownie do tego, jak ją kto pojmuje. Przez dwie niedziele widzieć się z sobą niebędziemy.
— Przez dwie niedziele... dlaczego?
— Wypadnie mi być nieobecnym przez dwa lub trzy tygodnie. Pan Harmant posyła mnie do Bellegarde dla ustawienia tam nader ważnych maszyn i zastąpienia w tej czynności siebie samego.
— Zatem korzystnem to będzie dla ciebie?
— Bezwątpienia.
— Jedź więc... może to zbliży termin naszego małżeństwa. Lecz będziesz do mnie pisywał... nieprawdaż?
— Codziennie... przyrzekam. Nie smuć się przeto moim odjazdem, trzy tygodnie prędko upłyną. Skoro powrócę, powitanie nasze da nam zapomnieć o troskach rozłączenia. Zresztą, powtarzam, ta podróż wiele nam przyniesie korzyści. Pan Harmant dał mi za to wysokie wynagrodzenie. Ach!