Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/441

Ta strona została przepisana.

— O! nic pani teraz nie powiem — wyrzekła Łucya figlarnie — zobaczysz sama za chwilę... Idź pani zwolna — dodała — aby się nie utrudzić. Mieszkam wysoko, na szóstem piętrze.
Minąwszy dwa przedziały schodów, Marya odpocząć była zmuszoną. Nie mogła iść dalej, oddech szybki, świszczący, dobywał się z jej piersi.
— Może się pani wesprze na mojem ramieniu? — mówiła Łucya uprzejmie.
— Najchętniej.
I trzymając się jedną ręką poręczy schodów, drugą ramienia swej towarzyszki, Marya szła dalej.
— Ach! jak pani jesteś dobrą, łaskawą — mówiła szwaczka — żeś zechciała trudzić się tu do mnie. Na nieszczęście jednak suknia pani nie jest jeszcze gotową.
— Nie dla sukni to, lecz dla ciebie, umyślnie przybyłam, Łucyo — odrzekła panna Harmant. — Oddawna już marzyłam o tych odwiedzinach.
— Jakżem szczęśliwa... lecz on... jak on się zadziwi! — wołała szwaczka wesoło.
— On? kto taki? — pytała Marya.
— To tajemnica... zobaczysz pani za chwilę.
Po przestankach, czynionych na każdem piętrze dla wypoczynku, przybyły obie nareszcie przed drzwi mieszkania. Łucya nacisnęła sprężynę.
W kilka minut po wyjściu swej narzeczonej, Lucyan powrócił do okna i ujrzał przed domem zatrzymujący się powóz.
— To dziwne... — rzekł. — Te konie i liberya są mi dobrze znane! Sądzićbym mógł, iż to powóz pana Harmant. Lecz ja się mylę... w Paryżu jest wiele podobnych do siebie ekwipażów.
Na szmer otwierających się drzwi, zwrócił się w tę stronę i nagłe ujrzał w progu Maryę, zadyszaną, lecz z uśmiechniętem obliczem. On i ona wydali jednocześnie okrzyk zdumienia... Lucyan zbladł pomimowolnie. Marya, zachwiawszy się, przycisnęła rękę do pierśi.