Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/444

Ta strona została przepisana.

— Mówiłem o tem wszystkiem ojcu pani, jak to było mym obowiązkiem — odrzekł Labroue.
— Jakto? mówiłeś pan o tym zamiarze memu ojcu? — pytała Marya ze zdziwieniem.
— Tak, pani.
— Kiedy?
— Przedwczoraj.
— A ha! to dobrze — odpowiedziała. — Życzę wam szczęścia obojgu. To jednak nie przeszkodzi ci Łucyo dla mnie pracować — dodała, zmieniając nagle ton mowy. — Liczę na twoją punktualność.
— Nie zawiedziesz się, pani.
— Żegnajcie więc!
— Lecz pani jesteś znużoną, pozwól mi odprowadzić się do powrozu.
— Nie, nie!
— Lecz proszę...
— Nie nalegaj! — zawołała niecierpliwie milionerka — przykrość byś mi tem zrobiła. Zostań przy panu Lucyanie... on jutro wyjeżdża... nie należy ci pozbawiać go swej obecności. Czy pan zobaczysz się z mym ojcem przed wyjazdem, panie Labroue?
— Nie, pani.
— Nic mu pan nie masz do powiedzenia? Żadnych objaśnień nie będziesz potrzebował od niego?
— Żadnych; odebrałem szczegółowe rozporządzenia, do których z całą ścisłością się zastosuję.
— Zatem szczęśliwej podróży, panie Labroue! Do widzenia, Łucyo!
I szybko wybiegła, pozostawiając dziewczynę osłupiałą wobec zagadki, jakiej rozwiązać nie zdołała.
Lucyau uczuł się być owładnięty litością dla owej córki milionera, która pomimowolnie z jego przyczyny tak srodze cierpiała.