Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/445

Ta strona została przepisana.

— Co to wszystko znaczy?... powiedz mi — pytała Łucya, zwracając się do Lucyana. — Dlaczego panna Harmant, wszedłszy tu i zobaczywszy nas razem, zmieniła nagle wyraz twarzy, zachwiała się, pobladła?... Dlaczego ona, tak zwykle dla mnie łagodna, dobrotliwa, przybrała ten mowy szorstki, wyniosły, jakiego nigdy dotąd u niej nie dostrzegałam? Dlaczego jej słowa przepełnione były goryczą i jakby cierpką ironią?... Dlaczego wreszcie, przybywszy tutaj na pogadankę, odjechała tak prędko z załzawionemi oczyma, w których tkwiły zarazem błyskawice gniewu?...
— Nie wiem — odrzekł Labroue, nie chcąc wyjawieniem prawdy zasmucać serca swej ukochanej, mówić jej o propozycyach Harmanta, jakiemi z blaskiem milionów zaświecił przed jego oczyma. — Panna Marya, jak ci wiadomo, jest słabo wirem, rozpieszczonem dzieckiem... Fizyczne cierpienia, którym podlega, oddziaływają na jej stan moralny; doznała widocznie piersiowego ataku, skutkiem przebycia sześciu pięter, co spowodowało jej rozdrażnienie. To tylko usprawiedliwia ten dziwny sposób zachowania się, który i ja zauważyłem wraz z tobą.
— Rzeczywiście... dziwnem było jej zachowanie się... bardzo dziwnem — odpowiedziała Łucya, opuszczając głowę w zadumie.
— Przyznają to — rzekł Labroue — lecz wreszcie, co nas obchodzą dziwactwa tego biednego dziewczęcia, dotkniętego newrozą, mimo swych milionów. — Pożałujemy jej, nie myśląc o tem już więcej... Niechaj jej odwiedziny nie psują nam dzisiejszej szczęśliwej niedzieli. Możebyś wyszła ze mną na przechadzkę? — Najchętniej. Czuję potrzebę wytchnienia na świeżem powietrzu, lecz pod pewnym warunkiem...
— Że powrócimy, nim matka Eliza nadejdzie.
— Tak... A o której godzinie zwykle przychodzi?
— Pomiędzy piątą i szóstą.
— Wrócimy na czas. Przechadzka nasza nie potrwa zbyt długo.