Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/459

Ta strona została przepisana.
XXVII.

Z ulicy Bourbon Owidyusz udał się na ulicę św. Honoryusza, gdzie z łatwością przyszło mu odnaleźć zakład pani Augusty. Nazwisko słynnej modniarki było wypisane wielkiemi złoconemi literami przez całą długość balkonu.
Mniemany posłaniec szedł prosto do szwalni i zadzwonił. Służący, w liberyę przybrany, otworzywszy mu drzwi, zaprowadził go do panny zarządzającej pracownią, ładnej dziewczyny, ustrojonej według ostatniej mody, która zastępowała manekin, przymierzając na siebie przez cały dzień różne toalety wynalazku modniarki.
Soliveau przybrał w rozmowie akcent czystego syna Owernii.
— Zastałem pannę Łucyę? — zapytał, szepleniąc.
— Któż to ta panna Łucya? — odrzekła z uśmiechem zapytana.
— Robotnica, która tu pracuje...
— Ach! Łucya...
— Tak, właśnie... panna Łucya...
— Nie ma jej... ona bierze do domu robotę.
— Mieszka przy ulicy Bourbon?
— Tak... masz pan list do niej?
— Nie, mam jej doręczyć przesyłkę...
— A!... przesyłkę... od kogo?
— Od pewnego młodego pana...
— Od młodego mężczyzny! Ha! ha! rzecz się wydalę pomimowolnie... Ta więc świętoszka ma stosunki z młodymi panami — mówiła panna z ironicznym uśmiechem — takich poleceń, ja nie przyjmuję. Powiedz owemu panu, aby sam jej to doręczył. Lucya jest dumną, zarozumiałą, nos w górę zadziera przychodzi tu jedynie, ażeby odnieść robotę i zabrać ztąd nową.
— Dziękuję za objaśnienie — rzekł Soliveau, ku drzwiom się zwracając.