Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/461

Ta strona została przepisana.

— Odgadłaś pani rzecz za pierwszem spojrzeniem — odpowiedział. — Możesz się pochlebić... masz prawdziwie amerykańską przenikliwość...
To mówiąc, wsunął w rękę kobiety luidora.
— A więc tak, przyznam — mówił dalej — nie dla siebie pytam, jest to polecenie, jakie mi spełnić kazano.
Odźwierna, uczuwszy złoty, błyszczący pieniądz w ręku, mile się uśmiechnęła.
— Objaśnię pana — odpowiedziała.
— A zatem?
— W pracowni pani Augusty znajduje się kilka rodzajów robotnic: szwaczki, panny magazynowe, krojczynie i panny do przymierzania sukien.
— O te ja właśnie pytam.
— Wychodzą one o ósmej wieczorem.
— Dużo ich jest w zakładzie?
— Są trzy; panna Inna, panna ludwika i panna Amanda. ładna, zalotna brunetka, najmłodsza z tych trzech.
— Ta, która ma znamię na prawem policzku?
— O! ta... ta właśnie.
— A w dzień wychodzą one czasami?
— Mają godzinę wolnego czasu na śniadanie i wychodzą kolejno, jedna po drugiej do pobliskiej restauracyi, począwszy od jedenastej...
— Mówisz więc pan że owra ładna brunetka z pieprzykiem na prawym policzku, nazywa się panna Amanda?
— Tak jest... i dla dowiedzenia się o niej pan tutaj przychodzisz?
— Być może... — odparł z uśmiechem Soliveau, i podziękowawszy za objaśnienie, odszedł.
— Ha! ha! sprytny to człowiek — mówiła, spoglądając za nim odźwierna — zarabiać musi niemało... Zna dobrze swoje rzemiosło. Wysłanym widać został przez jakiegoś młokosa który znajomość chce zawrzeć z Amandą.