Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/462

Ta strona została przepisana.

Zaledwie skończyła te słowa, gdy wspomniona panna Amanda ukazała się na schodach, biegnąc z pośpiechem ku okienku odźwiernej.
— Czy pani nic nie masz dla mnie pani Bardet? — spytała.
— Alboż pani spodziewałaś się czego? — odrzekła ze złośliwym uśmiechem kobieta.
— Śnił mi się tej nocy pies biały — mówiła Amanda — a sennik objaśnia, że biały pies oznacza dobrą wiadomość. Spodziewam się więc dziś czegoś przyjemnego...
— Wszystko to być może — odparła matka Bardet, przygryzając usta filuternie. — Kto wie, czy ów sen się nie sprawdzi?...
— Pani coś wiesz! — zawołała dziewczyna. — Cóż więc, cóż? — powtarzała zaciekawiona — droga, kochana pani Bardet, powiedz mi, proszę!
— Zdaje mi się, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, otrzymasz pani wkrótce wiadomość od osoby, która się tobą bardzo zajmuje...
— Mówiono więc pani o mnie?
— Być może...
— Zatem mówiono... I cóż powiedziano?
— Pytano mnie o panią...
— Lecz kto? elegancki jaki chłopiec przynajmniej?
— Ba! nie ten, który mnie pytał, lecz ten, który wysłał kogoś z zapytaniem, rzecz pewna.
— O cóż on panią zapytywał?
— O której godzinie wychodzicie panie na śniadanie i o której opuszczacie pracownię wieczorem.
— Cóż pani odpowiedziałaś?
— To, co należało odpowiedzieć, prócz tego, przedstawiłam panią w najlepszy sposób.
— O! pani Bardet! — zawołała z przejęciem Amanda — jeżeli mój sen nie kłamie, spotka mnie wkrótce jakieś niezwykłe szczęście! Wywdzięczę się pani sowicie... Dostaniesz odemnie złoty zegarek z łańcuszkiem.