Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Koniecznie?
— Tak, powtarzam, że chcę odjechać i odjadę:
— Tu jednak masz spokój, pewność utrzymania.
— Mniejsza że je utracę, zastąpię to pracą.
— A już ja nie zobaczę cię więcej?
— Tym lepiej, nie widząc mnie, zapomnisz prędzej.
— Przypomnij co ci mówiłem. Ta moja miłość jest życiem dla mnie. — Przestać cię kochać, jak przestać oddychać jest mi niepodobna! — Proszę cię na wszystko Joanno, nie bierz tej sprawy nazbyt do serca. Jutro pomówię z panem Labronx, ażeby ciebie pozostawił.
— Panie Garaud, zakazuję ci tego!
— Ależ zastanów się, nędza cię czeka!
— Mając odwagę można się z nią oswoić. Cokolwiek! bądź zarobię, wyżyję z tego.
— Zabijesz się pracą, zniszczysz swe drowie! — znasz moje uczucia dla ciebie. Powtarzani ci, to co mówiłem dziś rano. Kocham cię! — bądź mi wzajemną, żyjmy razem.
Młoda kobieta, zerwawszy się stanęła w dumnej postawie.
— Żyć z tobą? — zawołała — jak śmiesz zobelżać mnie podobną propozycyą?
— Przysięgam na to, co jest mi najświętszem na świecie, przysięgam na mój honor, na pamięć zmarłej mej matki Joanno, przysięgam, że nazajutrz po dniu, w jakim upłynie, dziesiąty miesiąc twego wdowieństwa, zaślubię ciebie.
— Szalony! — zawołała — cóżbym ci ja przyniosła w posagu, dwoje moich dzieci i nędzę.
— Z tobą Joanno podwoję odwagę, podwoję siłę do pracy. Z tobą jestem pewien, że zostanę bogatym i zostanę nim prędko!
— Mamo! — zawołał Juraś — nie zasmucaj pana Jakóba. On obiecuje, że będzie bogatym, a gdy będzie bogatym, kupi mi drugiego konika, wielkiego drewnianego konika, daleko piękniejszego, nieprawdaż panie Jakóbie.