Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/472

Ta strona została przepisana.

— Ha! muszę więc zrobić... — rzekło dziewczę.. — Czy trzeba będzie zawieźć tę suknię jak ostatnim razem?
— Ma się rozumieć... pojadę z tobą... tak rozporządziła właścicielka magazynu.
— I znów będziemy się tak obawiały jak wtedy, na tej pustej drodze, wśród nocy...
— Zaśpiewamy sobie dla rozweselenia.
— Ha! i cóż począć, skoro koniecznie potrzeba! Objaśnij mnie pani, jak ma być ta suknia zrobioną i pokaż mi garnirunki.
Amanda, rozwinąwszy pakiet, poczęła tłumaczyć wszystko szczegółowo.
— Rozumiem — mówiła Łucya — zaraz się do tego zabiorę.
— Pamiętaj, że masz pojechać pojutrze dla przymierzenia.
— Nie zapomnę.
— A w sobotę na godzinę dziewiątą suknia ma być gotową. Lecz gdzież się spotkamy?
— Nie w pracowni, to niepodobna. Zaledwie będę miała czas zjeść śniadanie... Oznajmij to naszej zwierzchniczce.
— Zatem tu wystąpię po ciebie. Do widzenia, Łucyo!
— Do widzenia!
Amanda wyszedłszy, szybko zbiegła ze schodów. Soliveau, pogrążony w głębokiem rozmyślaniu, drgnął, skoro nagle otwarła drzwiczki powozu.
— Pan spałeś? — zawołała Amanda, siadając obok niego.
— Przymknąłem oczy umyślnie, ażeby cię ujrzeć w marzeniu...
— A! jak to uprzejma, jak miła odpowiedź, jesteś w rzeczy samej pełnym grzeczności człowiekiem. Lecz odwieź mnie tam, zkąd przywiozłeś.
W pół godziny później Amanda wchodziła do magazynu pani Augusty, umówiwszy się z Owidyuszem na spotkanie w wieczorowej godzinie.