niej zbawienie... Czyż ten, od którego to ocalenie zależy, umrzeć jej pozwoli?...
Tu przemysłowiec zamknął list, będąc pewnym, że te kilka wyrazów przezeń nakreślonych, silne wrażenie sprawi, na Lucyanie i przyśpieszą z jego strony decyzyę.
My jednak, znając lepiej charakter Lucyana Labroue innego jesteśmy przekonania.
∗
∗ ∗ |
Przypominamy sobie, że Owidyusz Soliveau, który przedstawił się Amandzie pod szumnem nazwiskiem barona Arnolda de Reiss, oznajmił, iż nie będzie mógł jej towarzyszyć przy śniadaniu z przyczyny interesów, wzywających go do Fontainebleau. Nazajutrz około dziewiątej zrana, wyszedł od siebie, ubrany jak zwykły mieszczanin, przywdziawszy błękitne okulary, które całkowicie zmieniły jego fizyognomię. Skierował się ku stacyi drogi żelaznej Saint-Lazare, zkąd po śniadaniu udał się do sali, w której sprzedawano bilety i kupił jeden dla siebie do Bois-Colombes.
Pociąg miał odejść za chwilę. Wbiegł więc szybko do wagonu i niezadługo wysiadłszy na przystanku według udzielonych sobie przez Amandę dnia poprzedzającego wskazówek, szedł ulicą, biegnącą w prostej linii ku wersalskiej drodze żelaznej. Przybywszy do przejścia, zamkniętego chwilowe z powodu nadchodzącego pociągu, zatrzymał się, czekając dopóki nie podniosą baryery. Następnie przeszedł wpoprzek szyny.
Pamiętał, jak mówiła Amanda:
— Z szerokiej drogi wiedzie mała drożyna na prawo...
Udał się zatem ową drożyną, nie mającą więcej nad dwa metry szerokości. Płot z gęstych cierni otaczał ją z jednej strony, z drugiej zaś dotykała murów zabudowań wiejskich, frontami w przeciwną stronę zwróconych.