Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/481

Ta strona została przepisana.

— Tak pani.
— Jestem gotową... zdejmę natychmiast mój negliż.
Łucya rozpoczęła przymierzanie, co było rzeczą nie łatwą do wykonania, klientka albowiem pani Augusty była niezmiernie wybredną; wszystko jej się złem być zdawało, wymagała poprawek i zmian bez końca.
Łucya upinała szpilkami, pruła, poprawiała z niewyczerpaną cierpliwością i po trzech kwandransach zaledwie zdołała ukończyć tę żmudną czynność, zachowawszy w pamięci polecenia i szczegółowe uwagi pani merowej.
— Czy pani wiesz? — spytała ta ostatnia — iż suknia ma być wykończoną na jutro wieczorem?
— Wiem pani.
— Najpóźniej na dziewiątą godzinę.
— Powiadomiono mnie o tem.
— Pani się nie opóźnisz... wszak prawda?
— Możesz pani liczyć na moją punktualność.
— Przywieź pani z sobą wszystko, czego będzie trzeba dla dokonania ostatecznych poprawek; sama mnie w tą suknię ubierzesz... nie odmów proszę... Będziesz wiedziała lepiej niż moja garderobiana, gdzie na staniku i spódnicy przypiąć bukiety z kwiatów naturalnych, jakie mi ogrodnik w ciągu dnia dostarczy.
— Dobrze pani...
— A zatem do jutra panno Łucyo...
— Do jutra, pani.
Dziewczę uszczęśliwione ukończeniem tyle kłopotliwej czynności, odetchnęło swobodniej, wyszedłszy na powietrze, biegło z pośpiechem taż samą drogą, jaką przybyło.
Doszedłszy kępy drzew, zauważyła, że ów nieznajomy mężczyzna spał jeszcze w tem samem miejscu, tym razem jednak minęła go bez obawy. Skoro się oddaliła o jakie kroków trzydzieści, śpiący podniósł głowę jak pierwej, a otworzywszy