— Dziewczyna nadeszła z zachmurzoną twarzą.
— Co ci jest? — pytał niespokojnie Soliveau.
— Gniewam się... niewiem o której godzinie dziś obiadować będziemy. Muszę wsiąść w powóz i jechać na ulicę Bourbon ażeby dowiedzieć się, czy Łucya była w Bois-Colombes.
Owidyusz mógł ją od razu o tem upewnić, wstrzymał się jednaj dla ważnych powodów i milczał.
— Odwiozę cię — rzekł — idźmy za wyszukaniem fiakra, a następnie udamy się do restauracyi pod Złotą wieżę, położoną w pobliżu Bourbon.
∗
∗ ∗ |
Przechodząc powtórnie koło owego śpiącego człowieka, ukrytego w zaroślach, Łucya nie doświadczała przestrachu ani zdziwienia, szła dalej nie oglądając się wcale. Spojrzała tylko na zegarek. Pozostawało jej dziesięć minut czasu do przybycia na stacyę i pomieszczenia się w pociągu jadącym do Paryża. Przyśpieszywszy kroku, zniknęła wkrótce z przed oczu śledzącego ją, z poza cierniowego płotu i ścian budynków. Szła tą drożyną przez parę minut, gdy nagle zatrzymała się, wydjąc okrzyk radości. Znalazła się bowiem niespodziewanie naprzeciw matki Elizy, zarówno tem spotkaniem zdumionej.
— Szczęśliwy traf — zawołała wdowa Portier — zkąd wracasz me dziecię.
Narzeczona Lucyana opowiedziała wszystko.
— Lecz ty matko Elizo, zkąd idziesz drogą, prowadzącą do Garenne des-Colombes? — dodała — nie wiedziałam, że aż tu chleb roznosisz codziennie.
— Po raz pierwszy jestem w tych stronach — odpowiedziała Joanna i obawiam się ażebym nie zabłądziła.
— Gdzież idziesz?