Przed nią widniały wiejskie budynki, a pośród nich, niewielki domek, dzikiem winem i bluszczem owity. Tabliczka nad wejściem przybita nosiła numer 41.
— Tutaj zatem — rzekła Joanna, przechodząc wpoprzek drogę.
Domek okolony był warzywnym i owocowym ogrodem. Wdowa Fortier pociągnęła za łańcuch od dzwonka, na głos którego stara wiejska służąca ukazała się w progu.
— Czego pani żądasz? — spytała, obrzucając przybyłą nieufnem spojrzeniem.
— Przychodzę do pani Lebel... Chcę się z nią widzieć...
— Od kogo? w jakim interesie?
— W interesie jej córki, pani Lebret, właścicielki piekarni przy ulicy Delfinatu.
— Wejdź, pani.
Tu wprowadziła przybyłą na facyatę, gdzie znajdowała się pani Lebel, otyła sześćdziesięcioletnia kobieta.
— Ta pani przybywa od pani Lebret — rzekła służąca, wskazując na Joannę.
— Od mojej córki? — zawołała pani Lebel. — Cóż się tam stało? byłażby słabą?
— Tak, pani — rzekła roznosicielka.
— Od jak dawna jest chorą?
— Od dwóch tygodni.
— I dopiero po dwóch tygodniach mój miły zięć zawiadamia mnie o tem?
— Nie on przysyła mnie do pani.
— Zatem moja córka?
— Tak.
— Wie ona dobrze, iż będąc wypędzoną przez jej męża, nigdy tam nie ukażę się więcej.
— Lecz pani Lebret jest ciężko chorą... ciężko i niebezpiecznie — odpowiedziała Joanna.
— Gdyby nawet miała być bliską śmierci, od czego niech ją Bóg uchowa, nie poszłabym narażać się na zniewagi w do-
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/489
Ta strona została przepisana.