Doktór leczący panią Lebret, wróżył jej zaledwie kilka dni życia.
Gdy Joanna weszła do pokoju, oświetlonego blaskiem słabo płonącej lampki, chora uniosła się na łóżku z wyrazem radości w spojrzeniu.
— I cóż, cóż, Elizo? — pytała słabym głosem — widziałaś się z mą matką?
— Widziałam, pani — odpowiedziała wdowa z tak widocznem zakłopotaniem, iż chora odgadła natychmiast rezultat jej bytności w Garenne de Colombes.
— Matka więc nie zapomniała poróżnień z mym mężem? — szepnęła zcicha — odmawia widzenia się ze mną?
— Niestety, tak, pani...
— A czy jej mówiłaś, że ja jestem chorą, ciężko, niebezpiecznie chorą?
— Mówiłam.
— I cóż odpowiedziała?
— Że nie przybędzie, dopóki pan Lebret nie przeprosi jej ustnie lub piśmiennie i dopóki nie będzie jej prosił o przebaczenie.
— Boże, mój Boże! — jęknęła biedna kobieta — zatem nie «baczę już przed zgonem mej matki!...
— Nie smuć się, pani... Być może, iż pan Lebret nie odmówi napisania listu...
— Lecz mój mąż jest nieobecnym.
— Ale powróci...
— Tak, jutro wieczorem... A kto wie, czyja doczekam jutrzejszego wieczoru..
Tu chora załamała ręce, grube łzy spływały po jej policzkach.
Joanna patrzyła na nią z boleścią. Chora uspokoiła się zwolna, wpadła w obezwładnienie, a następnie w senność. Wtedy to wdowa Fortier przyklękła przy krześle i z rękoma złożonemi modlić się cicho zaczęła.
∗
∗ ∗ |