Paweł Harmant, czyli raczej Jakób Garaud, wyjeżdżając rano do fabryki, powiadomił swą córkę, iż z przyczyny nader ważnych interesów, potrzebujących niezwłocznego załatwienia, nie wróci na śniadanie, ani na obiad.
— Czas będzie mi się wydawał nieskończenie długim — odpowiedziała Marya, żegnając się z ojcem — lecz skoro koniecznie tak być musi, do jutrzejszego zatem widzenia.
Wysiadłszy w Courbevoie, przemysłowiec rozkazał stangretowi wracać do Paryża.
— Nie będziesz mi potrzebnym — rzekł — przez dzień cały, ale ponieważ zostanę do późna w fabryce przy pracy, przyjedziesz tu po mnie.
— O której godzinie?
— Przyjedź o wpół do pierwszej po północy i zatrzymaj się w ulicy, naprzeciw głównej bramy fabryki... Stróża do otwierania drzwi budzić nie potrzeba.
— Dobrze panie.
Garaud wszedł do restauracyi, znajdującej się w pobliżu, gdzie zwykle jadał, gdy interesa powoływały go rano do Courbovoie i rozkazał by mu przysłano obiad na dwie osoby, punktualnie na szóstą.
Wracając do fabryki, podszedł do żony stróża.
— Widziałaś pani — zapytał — tego mężczyznę, który przychodził tu do mnie wczoraj, około szóstej godziny?