Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/503

Ta strona została przepisana.

— Obejrzyj no to... — wyrzekł wtedy Owidyusz, dobywając z kieszeni przedmiot, starannie okręcony papierem, który rozpakowawszy, położył przed Jakóbem Garaud.
Był to nóż, kupiony w sklepie przy ulicy de Bourbon. Ostrze stali błysnęło. Garaud pomimo całej odwagi wytrawnego łotra, mordercy, zadrżał.
— Hę? nieprawdaż co... tym cackiem, możnaby rozpłatać wołu... — mówił Soliveau.
— Twoja córka winna mi być wdzięczną do śmierci.
Szósta uderzyła na ściennym zegarze, a jednocześnie zapukał ktoś we drzwi.
— Można! — zawołał przemysłowiec.
— Ukazał się posługujący w fabryce, a z nim chłopiec z restauracyi, niosący obiad.
— Marchais... — wyrzekł Harmant — będziesz nam usługiwał, a ty przyjdziesz po te talerze jutro z rana — dodał, zwracając się ku chłopcu z restauracyi.
Obaj z Owidyuszem siadłszy do stołu, w angielskim języku prowadzili dalej rozmowę.
Obiad trwał krótko.
— Czy mam uprzątnąć? — pytał Marchais.
— Nie potrzeba, zostaw wszystko jak jest i podaj nam lampy, zaraz poczniemy pracować.
O siódmej, robotnicy i oficyaliści opuścili fabrykę.
Marchais przyszedł zapytać raz jeszcze, czyli pryncypał potrzebować go nie będzie.
— Nie, mój chłopcze... — rzekł Harmant — możesz odejść. Powiedz stróżowi ażeby nam nie przeszkadzał pod żadnym pozorem i powtórz co powiedziałem, iż może udać się na spoczynek o zwykłej godzinie.
— Posługujący wyszedł.