Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/504

Ta strona została przepisana.
II.

Za chwilę spokój i cisza zaległy fabrykę, słychać było jedynie kroki nocnego stróża w dziedzińcu, odbywającego swój obchód wieczorny.
— Nadchodzi chwila stanowcza... — rzekł Garaud do swego wspólnika.
— Tak... trzeba się uzbroić w odwagę — odparł Soliveau. — Daj mi pozostawiony wczoraj kuferek.
Harmant otworzywszy w ścianie wgłębienie, podał walizkę Owidyuszowi, który przebierać się zaczął.
Owidyusz skończywszy tę czynność, zwrócił się ku Jakóbowi, który z twarzą, zimnym potem zroszoną, patrzył nań, nieprzemówiwszy ani słowa.
— Numer pierwszy skończony nareszcie — rzekł Soliveau. — Schowaj mi to ubranie, gdzie w miejsce bezpieczne, wdzieję je, wróciwszy. A teraz zaprowadź mnie do drzwi bocznych, o których mówiłeś.
Zachowując wciąż głębokie milczenie, Garaud dobył klucz z szuflady i dał znak Owidyuszowi aby szedł za nim.
Przy wyjściu na podwórze, obaj się zatrzymali.
Ciemność panowała głęboka. Ani jedna z gwiazd nie błyszczała na niebie, pokotem chmurami, księżyc wschodził później Garaud spojrzał w zalegające ciemności i nasłuchiwać, zaczął.
Cisza była wokoło.
— Pójdź! — rzekł, biorąc za rękę Owidyusza, i poprowadził go z sobą.
Szli razem wzdłuż muru, aż do korytarza, prowadzącego na drugi dziedziniec, zapełniony deskami, belkami i materyalami różnego rodzaju.
Po przebyciu tej drogi w milczeniu, Garaud zatrzymał się przed małemi bocznemi drzwiami.