odważnie zabrała się do dzieła. Pozostawiwszy ją przy tej pracy, wróćmy do Paryża, do piekarni przy ulicy Delfinatu.
Matka Eliza pilnowała sklepu, oczekując przybycia pana Lebret. Powrócił on o w pół do dziesiątej wieczorem. Był to wysoki, tęgi mężczyzna, o fizyognomii miernie inteligentnej, znamionującej raczej upór i chciwość.
— Jakże się miewa moja żona? — zapytał wchodząc.
— Źle, panie Lebret — odpowiedziała Joanna. — Od dwóch godzin pyta bezustannie, czyś pan powrócił. Chce mówić z panem.
— Idę do niej natychmiast.
Poczem wszedł do pokoju chorej, oczekującej go z gorączkową niecierpliwością.
Pani Lebret wyciągnęła ku niemu rękę. Od dnia poprzedzającego zwiększające się cierpienie wyryło straszne ślady na obliczu chorej. Odgadłszy za pierwszem spojrzeniem na tej bladej twarzy znamiona zbliżającej się śmierci, piekarz, mimo swej twardej natury, uczuł się głęboko wzruszonym.
— Jakże... nie jest ci lepiej, moja ty biedna? — zapytał tkliwie.
— Gorzej... znacznie gorzej... — odpowiedziała ledwie dosłyszanym głosem. — Nie ma ratunku, muszę umierać!
Łzy zabłysły w oczach Lebreta.
— Zdaje ci się, zdaje! — odpowiedział, zmuszając się do uśmiechu. — Zkąd takie czarne myśli? dlaczego?
Mówiąc to, myślał: Ma słuszność, wkrótce ją utracę!
— Trzeba umrzeć... — szepnęła chora — czuję to... czuję!... Opuszczę cię wkrótce, mój przyjacielu, a opuszczę na zawsze... Okropne to jest dla mnie, ponieważ kochałam cię szczerze.. Przed zgonem mam prośbę do ciebie... której nie odmów...
— Mów... uczynię wszystko, co zechcesz...
— Wszystko... przyrzekasz mi?
— Źle, jeśli wątpisz o tem.
— A więc... ja pragnę widzieć mą matkę...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/507
Ta strona została przepisana.