Lebret zadrżał.
— Twą matkę... — wyjąkał zcicha.
— Tak... wiem, iż ona wiele przewiniła względem ciebie — odrzekła umierająca — lecz i ty nie jesteś bez winy... Wykroczyłeś tyle, co ona... więcej nawet może... zresztą zapomnijmy o tem... Wszak nie pozwolisz mi, bym umarła bez zobaczenia się z matką?... Po tobie, ją jedną mam tylko na świecie... Boleść rozdarłaby mi serce, gdybym, nie widząc się z nią, umrzeć była zmuszoną!
— Ależ ona nie zechce tu przyjść — odparł Lebret — nigdy, nigdy! ja ją znam dobrze!
— Mylisz się... — wyrzekła chora słabnącym głosem. — Przyjdzie, jeżeli napiszesz, że cierpisz nad tem, co zaszło, że prosisz ją o przebaczenie... że prosisz, aby natychmiast przybyła, jeżeli chce mnie jeszcze zobaczyć żyjącą.
— Nie, tego nie napiszę! — zawołał Lebret opryskliwie.
— Chcesz więc, ażebym w ciężkim smutku umarła... umarła opuszczona... nie spełnisz tego ostatniego mego życzenia? Nie... nie! ty nie będziesz tak okrutnym... — szeptała dalej, zalewając się łzami.
Piekarz opuścił głowę w zadumie. Był on z natury swarliwym, zaciętym i upartym, a jednak pomimo to myślał sobie: — Ona ma słuszność... Odmówić jej widzenia się z matką w ostatniej życia godzinie, byłoby okrucieństwem z mej strony... Dręczyłyby mnie wyrzuty sumienia... Nie wybaczyłbym sobie tego...
— Napiszę do niej! — nagle zawołał.
— Och! dziękuję ci... dziękuję! — wyrzekła chora, wyciągając rękę — Jesteś dobrym... poczciwym! Lecz napisz zaraz! — dodała.
— Będzie dość czasu na to jutro zrana.
— Nie! jutro byłoby zapóźno... Czuję, że z każdą chwilą nikną me siły i kres życia się zbliża...
— Lecz jakim sposobem list dzisiaj przesłać, o tak późnej godzinie?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/508
Ta strona została przepisana.