Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/514

Ta strona została przepisana.

dotknęła ręką, mógł być owinięciem tej sukni. To ciało więc, leżące przed nią bezwładnie, miałożby być postacią młodej szwaczki? Na pół obłąkana, ze ściśniętem sercem, uklękła Joanna, zbliżając twarz swoją do tej nieruchomej postaci i unosząc jej głowę, by lepiej dojrzeć. Głuchy jęk wybiegł z jej piersi, gdy w zamordowanej poznała Łucyę.
— Co się stało? — pytała pani Lebel, nadchodąca ze służącą.
— Zbrodnia... morderstwo! — wołała roznosicielka przerywanym głosem. — Zabił ją ten nędznik, który uciekał przez pole... Łucyo! ach Łucyo! drogie me dziecię!...
I wdowa Fortier ze łkaniem, pochwyciwszy bezwładną rękę dziewczęcia, okrywała ją pocałunkami.
Pani Lebel i służąca drżały z przerażenia.
— Znasz więc pani tę nieszczęśliwą? — pytała pierwsza Joanna nie usłyszała zapytania. Uniósłszy bezwładne ciało leżącej, tuliła je do swych piersi. Nagle uczuła ciecz ciepłą, spływającą po palcach.
— Krew z niej uchodzi! — krzyknęła, kładąc zbroczoną rękę na piersiach dziewczyny. — Lecz serce jej uderza! — wołała z radością. — Ona jeszcze żyje!... Boże, mój Boże! okaż swe miłosierdzie! — A zwróciwszy się do pani Lebel: — Umierająca córka na panią oczekuje — dodała — opóźniać się nie możesz... pociąg odchodzi do Paryża... Śpiesz pani! Proszę cię tylko, powiedz na stacyi w Bois-Colombes, aby tu kogoś przysłano, któryby m dopomógł ratować tę nieszczęśliwy... Ja przy niej pozostanę...
— Opowiem wszystko... powiedz mi pani tylko czy znasz ją?
— Czy ją znam? — zawołała Joanna wybuchając łkaniem. — Tak... znam ją... i kocham jak własną mą córkę!..
— Lecz idźmy pani... speszmy... — wołała służąca — spóźnimy się na pociąg...