aby tam przybyć. Jadał u kupca win, u którego zbierali się co wieczór i inni jego koledzy na odpoczynek.
Tego wieczora nie ukazał się w swojej restauracyi. Wyszedłszy z warsztatów przechadzał się po nad brzegiem Marny, szukając samotności; krok jego był nierówny, chwiejny; zatrzymywał się od czasu do czasu patrząc nieruchomie przed siebie, ze zmarszczonem czołem i brwiami, i stał tak przez kilka minut, po czem znowu rozpoczynał swoją przechadzkę nad rzeką.
Gdy wchodził do swego mieszkania, północ uderzyła. Nie pomyślał o żadnym pokarmie, rzucił się na łóżko, lecz oka zamknąć nie mógł. Nazajutrz gdy przyszedł do fabryki paliła go silna gorączka. Twarz jednak miał przezroczysto bladą, rysy zmienione, a w oczach płonął mu ogień ponury. Chwiejny i drżący zatrzymał się przede drzwiami mieszkania odźwiernej.
Młoda kobieta wyszła ku niemu.
— Co panu jest, panie Garaud? — spytała, uderzona nagłą zmianą jego rysów twarzy.
— Nic... nic... pani Fortier — wyszepnął. — Chciałem coś pani powiedzieć... wszak lepiej odłożę to na późnej... do wieczora... Idę do warsztatów. — To mówiąc odszedł.
— Jak on dziwnie wygląda! — pomyślała wdowa. — Co chce mi powiedzieć? Do prawdy, obawiam się czy nie dostał obłąkania.
Nadzorca podczas odbywania swej służby starał się pokryć przed oczyma obecnych siłą woli, owładającą nim trwogę. Zarówno jak dnia poprzedniego o dziewiątej godzinie udał się do gabinetu pana Labroux, rozbierając z nim szczegóły nowego wynalazku. O jedenastej wyszedł na śniadanie, lecz przechodząc koło Joanny nie zatrzymał się przed jej miesz-