Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/523

Ta strona została przepisana.

Komisarz zapisał to nowe objaśnienie.
— Ów nędznik, morderca — rzekł — będzie się starał zapewne sprzedać ukradziony zegarek. Znając numer tegoż, wpadniemy na jego ślady.
— Muszę być ciężko ranioną — wyrzekła Łucya — ponieważ bardzo cierpię.
— Pojmuję, że cierpisz, me dziecię — rzekł lekarz — rana jest głęboką, nie grozi ci jednak niebezpieczeństwo i mam nadzieję, że wkrótce zagojoną zostanie. Szczęśliwy traf zdarzył, że ta zacna, znajoma ci kobieta szła drogą w owej chwili, gdyś padła pod ciosem mordercy. Inaczej zmarłabyś na miejscu skutkiem upływu krwi.
— Ach! dobra matko Elizo, tobie więc zawdzięczam me życie! — wołało dziewczę, wyciągając ręce ku roznosicielce.
Joanna przytuliła Łucyę do serca.
— Od jak dawna tu jestem? — pytała chora dalej.
— Od wczoraj.
— Czy nie mogłabym być przewiezioną do Paryża?
— Zezwolisz na tę podróż, doktorze? — ozwał się komisarz.
— Możnaby zresztą, ale wieczorem dopiero, po ścisłem opatrzeniu rany — rzekł lekarz.
— Matko Elizo, nie opuścisz mnie, wszak prawda? — pytała chora.
— Nie, moje dziecię. Chciałabym jednak pójść do piekarni, uprzedzić pryncypała o tem, co zaszło. Będę się starała wrócić jaknajprędzej.
— Tak... w rzeczy samej, powiadomić go trzeba; idź więc, lecz wracaj co rychlej...
— Bądź spokojną — rzekł komisarz do chorej — nie pozostaniesz tu samą. Moja żona będzie przy tobie do chwili powrotu tej pani.
— Ach! jak pan jesteś dobrym... — szeptała Łucya z rozrzewnieniem — dziękuję, stokroć dziękuję!
— Idź więc, moja zacna kobieto — rzekł, zwracając się do Joanny. — Zostawiasz chorą pod tkliwą opieką.