— Biedne, niewinne dziewczę, chciano ją zabić! — szepnęła. — Gdyby zamiast ją zastać ranioną, lecz żyjącą jeszcze, byłabym znalazła jej trupa, to stałoby się przyczyną mej śmierci!
Za przybyciem do Paryża, czując się mocno znużoną, udała się wprost do swego mieszkania. Odźwierna wybiegła radośnie na jej spotkanie.
— Ach! jak to dobrze, żeś przyszła, matko Elizo, udzielisz mi, być może, juką wiadomość o pannie Łucyi, co się z nią stało? — wołała. — Od wczorajszego wieczoru, gdy wyjechała do Garenne de Colombes, odwożąc suknię dla pani merowej, nie ukazała się więcej. Dwa razy przysyłano tu ze szwalni, pytając o nią. Nie wiesz pani, gdzie ona jest, co to znaczy?
— Lucya jest chorą... — odpowiedziała roznosicielka.
— Chorą? — powtórzyła odźwierna — ach! biedne niebożę... Lecz co jej jest? gdzie się znajduje?
— Idąc na stację w Bois Colombes wśród ciemnej nocy — potknęła się, upadła, zraniwszy się w bok silnie.
— Zraniła się? Boże wielki! może niebezpiecznie?
— Nie... szczęściem nie ciężko... niedługo wyzdrowieje. Za kilka dni będzie tu mogła powrócić.
— Jak to dobrze... uspokoiłaś mnie pani. Chciałam już uwiadomić komisarza policyi.
— To niepotrzebne... Należy jedynie zawiadomić panią Augustę. Pójdę jutro do niej.
— Lecz zkąd pani dowiedziałaś się o wypadku panny Lucyi?
— Przysłała posłańca do piekarni... Ale... prosiła mnie, aby zapytać, czy nie nadeszły tu jakie listy do niej.
— Jest jeden...
— Zabiorę go jutro, by jej doręczyć.
— A pani Lebret jakże się miewa? Nie przysłano nam dzisiaj chleba...
— Biedna kobieta zmarła ubiegłej nocy.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/530
Ta strona została przepisana.