Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/537

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz przeto w towarzystwie Joanny Fortier, niosącej suknie w karton opięte, wybrała się około południa do pałacu, co było pierwszem wyjściem jej z domu.
Ciepłe wiosenne słońce jasno przyświecało, drzewa na skwerach okrytemi były świeżo rozpękłym liściem. Przyroda budziła się z długiej martwoty zimowej.
Mimo jednakże tak łagodnej pory Łucya czuła się mocno osłabioną.
— Możebyśmy fiakrem pojechały? — pytała roznosicielka.
— Nie; wolę iść pieszo — odrzekło dziewczę — być może, iż ta przechadzka wzmocni me siły, zresztą, czas jest tak pięknym... tak pogodnym...
— Czy zdołasz jednak zajść tak daleko?
— Spróbuję...
— Wesprzyj się na mojem ręku.
Łucya ujęła pod ramię Joannę i obie razem iść zwolna zaczęły.
Po przebyciu kilkunastu kroków, dziewczę nagle się zachwiało.
— Przewidywałam to — wyrzekła matka Eliza i zawoławszy fiakra, pomogła Łucyi w nim się umieścić, a siadłszy obok niej, rozkazała jechać na ulicę Murillo.
Powóz potoczył się ku mieszkaniu milionera.
Harmant wraz z córką, siedział przy śniadaniu, gdy kamerdyner oznajmił, iż ktoś z przybyłych chce się widzieć z panią.
— Ktoś... do mnie? — zawołała Marya zdziwiona. — Któż to taki?
— Szwaczka z magazynu pani Augusty. Przyszła dla przymierzenia pani kostyumów.
— Która ze szwaczek? — pytała Marya.
— Ta młoda robotnica, która tu już kilkakrotnie przychodziła do pałacu.
Córka milionera pobladła.