Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/541

Ta strona została przepisana.

— Nie będę dziś przymierzała kostyumów — szorstko odpowiedziała; — panna Lucya odejść więc może. Zresztą ubiera mnie ona od tak dawna, iż uważam to za niepotrzebne. Odbiorę te ubrania od pani Augusty w ciągu dwóch tygodni, nie pilno mi wcale.
Było to widoczne polecenie, by młoda szwaczka w pałacu nie ukazywała się więcej. Lucya dobrze je zrozumiała. Z sercem zranionem upokorzeniem wyszła z jadalni, unosząc w kartonach ubranie i odszukując daremnie w pamięci, w czem mogła przewinić, że panna Harmant, tak dla niej zrazu dobrotliwa, traktowała ją obecnie w sposób wyniosły i pogardliwy. Złączywszy się z matką Elizą, opowiedziała jej o doznanej przykrości.
— Nie zwracaj na to uwagi, me dziecię — rzekła roznosicielka. — Panna Harmant, jak ci wiadomo, jest mocno słabą, a choroby zaostrzają najłagodniejsze charaktery.
Szły obie w milczeniu drogą ku ulicy Bourbon.
Harmant, zostawszy sam z córką, zaczął z nią rozmowę.
— Wiesz, iż to młode dziewczę jest bardzo pięknem.
— Tak sądzisz, ojcze? — szepnęła Marya z boleścią. – Przyznajesz więc, nieprawdaż, że Lucyan może ją kochać?
— Pojmuję chwilowe jego upodobanie, podobne jednak miłostki zwykle krótko trwają. Jest to słomiany ogień, który zapłonąwszy żywo, przygasa, nie pozostawiając nic... nic... żadnego nawet wspomnienia. Ale... odebrałem list od Lucyana — dodał po chwili.
— Powraca? — pytała żywo Marya.
— Tak... w ciągu dni kilku.
— Czy pisał co o mnie?
— Pisze o tobie w każdym ze swych listów, winnaś więc zrozumieć, że nie czyniłby tego, gdybyś mu była obojętną.
— I sądzisz, że on kochać mnie będzie?
— Sądzę, że on już ciebie kocha.