Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/542

Ta strona została przepisana.

— Tak... ty, ojcze, mówisz... Ale radabym usłyszeć to od niego.
— Wkrótce sam powie ci o tem.
Marya opuściła głowę, ciche westchnienie wybiegło z jej piersi. Wyrazy ojca przekonać jej nie zdołały.
— Opowiadałaś mi kiedyś zaczął Garaud — iż owa Łucya nie ma rodziców.
— Tak.
— Zkądże wiesz o tem?
— Wiem od niej samej. Będąc z nią przedtem w dobrych stosunkach, pytałam ją o historyę jej życia.
— Została ona wychowaną w przytułku dla opuszczonych dzieci?
— Tak.
— W Paryżu?
— W Paryżu... Zapisaną tam została pod numerem 9. Ależ mój ojcze, już raz ci o tem opowiadałam...
— Być może... Zapomniałem jednakże. I nie wie, przez kogo tam oddaną została?
— Nie wie.
— Lecz mogłaby się dowiedzieć?
— Starała się o to, ale bezskutecznie. Odmawiają udzielania wszelkich wskazówek opuszczonym dzieciom. Ale powiedz mi, mój ojcze, dlaczego zajmujesz się temi szczegółami?
— Ażeby się przekonać dokładnie, czy Lucyan Labroue, pochodzący z zacnej, powszechnie szanowanej rodziny, mógłby na seryo pokochać dziewczynę bez nazwiska, w przytułku wychowaną.
Tu Harmant powstał z krzesła.
— Do widzenia, moje dziecię, jadę do fabryki.
— Lecz wrócisz, ojcze, na obiad?
— Radbym... jeżeli mnie coś nieprzewidzianego nie zatrzyma. Gdybym nie przybył o zwykłej godzinie, nie czekaj na mnie.
Tu uścisnąwszy córkę, wyszedł.