— A więc do Joigny udać się trzeba niezwłocznie. Ja podejmuję się tego, uczynię to dla ciebie.
— Kiedyżbyś wyjechał?
— Jutro zrana.
— Potrzebujesz może pieniędzy?
— Naiwne pytanie. Amanda wyssała ze mnie wszystko do szczętu...
Mówiąc to, Owidyusz kłamał bezczelnie, chciał jednak tym sposobem więcej uzyskać od Harmanta.
— Prócz tego — dodał — jest rzeczą pewną, iż korzystając z położenia, grubo za udzielone objaśnienia zapłacić sobie każą, lecz co to znaczy dla ciebie, który jesteś milionerem... Nie pożałujesz pieniędzy, gdy chodzi o szczęście twej córki.
Garaud, otworzywszy szufladkę w swem biurku, dobył paczkę biletów bankowych i wręczył takowe Owidyuszowi.
— Dziękuję! — rzekł tenże, chowając je z pośpiechem do kieszeni, bez przerachowania. — Jutro więc zrana jadę do Joigny.
Tu dwaj wspólnicy rozdzielili się.
Pogoda była przepyszną dnia tego. Był to jeden z owych czarownych uśmiechów wiosny, jakim ona budzi do życia odmłodzoną przyrodę.
Po wyjeździe ojca do fabryki, Marya rozkazała założyć konie do powozu. Potrzebowała powietrza, ruchu, jakiegokolwiek bądź roztargnienia, zkąd postanowiła zwiedzić pracownię naszego dawnego znajomego malarza Edmunda Castel.
Pomieniona wizyta ukrywała obok tego cel inny.
Edmund jak wiemy, mieszkał przy ulicy d’Assas, gdzie Marya była już parę razy zwiedzać jego pracownię.
Za przybyciem zastała artystę, wykończającego ostatecznie obraz, wykonany przed dwudziestu laty, a ofiarowany przezeń Jerzemu Darier.
Na małym stoliku, stał tekturowy konik, stanowiący jeden z akcessoryów obrazu.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/547
Ta strona została przepisana.