Edmund Castel przyjął jaknajuprzejmiej pannę Harmant, ze smutkiem jednak patrzył się na nią, tyle wydała mu się być cierpiącą, zmienioną.
— Przybywasz pani do mnie bezwątpienia, z surową naganą?..
— Z naganą... za co... dlaczego? — pytała z uśmiechem.
— Za to, żem dotąd nie zrobił nowych nabytków dla galeryi, jaką pani zamierzasz utworzyć.
— Bądź pan spokojnym... Inny zupełnie jest cel moich odwiedzin. Przybywam, by prosić pana o małą przysługę...
— Jestem na pani rozkazy... O cóż chodzi?
— Zwykle składam mojemu ojcu podarunek, w rocznicę jego urodzin. Ów dzień nadchodzi za dwa miesiące... Zgadnij więc pan, jaki mam zamiar?
— Pragniesz pani złożyć być może w tym roku swój portret panu Harmant... nieprawdaż?
— Doskonale... odgadłeś pan! Liczę, że chcesz stać się moim współpracownikiem w tej sprawie...
— Najchętniej! Mam wprawdzie wiele robót rozpoczętych, lecz je odłożę dla pani.
— Ach! jak pan jesteś uprzejmym!..
— Nie zasłużyłem na tę nazwę... od pani jednak z przyjemnością ją przyjmuję. Czy pani życzysz sobie portetu w całej postaci?
— Tak panie.
— A w jakich rozmiarach?
— Wybór od pana zależy.
— Być może, ta wielkość podoba się pani? — rzekł Castel, zbliżając się do obrazu, przedstawiającego chwilę uwięzienia Joanny Fortier na probostwie i wskazując na jej główną postać, szkicowaną z natury.
— Jak ten? — powtórzyła Marya, idąc za artystą — dobrze... zgadzam się na to. I przez chwil kilka stała przed obrazem, wpatrując się weń z zajęciem.
Nagle pomimowolnie zadrżała.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/548
Ta strona została przepisana.