— Przekonania... — powtórzyło dziewczę — o cóż to chodziło... — niepomnę.
— Była natenczas mowa o Lucyanie Labroue.
Marya mocno się zarumieniła.
— Nie byłoż to panie rzeczą zupełnie naturalną? Wszak obowiązkiem tych, którzy coś posiadają, jest według mnie, przychodzić z pomocą, nic nie posiadającym.
— A ojciec pani, czy potwierdził jej zdanie?
— Tak... mój ojciec zaproponował współkę panu Labroue.
— Poszedł więc za radą pani, czego mu z serca winszuję, ponieważ Lucyan jest człowiekiem najzacniejszego charakteru, a obok tego zdolnym i pracowitym bez miary.
— Sądzę więc, że prędzej lub później nakłoni się do przyjęcia propozycyi mojego ojca.
— Jakto... zatem odmówił? — pytał zdumiony artysta.
— Tak... prosił o pozostawienie mu czasu do rozważenia.
— Dlaczego? W obec tak świetnych propozycyj...
— Być może, iż wielka skromność z jego strony przedstawia mu je nazbyt świetnemi.
— Do pani należałoby skłonić go ku przyjęciu tejże. Podobnemu jak pani adwokatowi, sądzę, odmówićby nie mógł...
Marya nic nie odrzekłszy na to ostatnie zdanie, westchnęła z cicha.
Zrozumiał Edmund, co działo się w sercu biednego dziewczęcia.
— Jakto... już chcesz mnie pani opuścić?.. — rzekł, widząc, iż podniosła się z krzesła.
— Czas mi powracać. Gdybyś pan wypadkiem spotkał mojego ojca, nic nie mów proszę o niespodziance, jaką dlań przygotować zamierzam.
— Dochowam tajemnicy... upewniam.
— Do widzenia, zatem pojutrze...
Malarz, wyprowadziwszy pannę Harmant, siadł przed obrazem.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/552
Ta strona została przepisana.