— To podobieństwo Lucyi do Joanny Fortier... rzecz dziwna!.. — wyszepnął. Łucya jest dziecięciem, wychowanem w przytułku... i właśnie ma lat dwadzieścia dwa.
Tu zagłębił się w zadumie, utrwalając w pamięci to wszystko, co usłyszał od córki milionera.
∗
∗ ∗ |
Owidyusz, jak słyszeliśmy, powiedział Harmantowi: Pojadę jutro do Joigny i rzeczywiście nazajutrz o godzinie szóstej, minut trzydzieści, wsiadł na pociąg Liońskiej drogi żelaznej. O dziewiątej przybył do celu swojej podróży.
Wiadome poszukiwania, jakie miał czynić, nie były łatwemi do wykonania, pewien siebie, nie wątpił o dobrym skutku, ufny w wrodzoną sobie zręczność i przenikliwość.
W rzeczy samej, przebywał on z zadziwiającą łatwością najbardziej pogmatwane zapory i gdyby los był mu pozwolił umieścić się w służbie prefektury, znakomitym zostałby policyantem.
— Nie będzie to bardzo dogodnem, ni łatwem — myślał sobie, jadąc. — Mniejsza z tem jednak... rezultat otrzymać muszę... Idę szukać igły w stogu siana, przy wybieraniu jednak okruchów zdźbło za zdźbłem, igła nareszcie da się odnaleźć.
Przede wszystkiem jednak, trzeba sił nabrać do rozpoczęcia tej sprawy, głód mi dyabelnie dokucza, idę na śniadanie.
Tu wyszedłszy ze stacyi z walizką w ręku, wsiadł w hotelowy omnibus, który go zawiózł w sam środek Joigny, ładnego miasteczka na pagórku położonego, u stóp którego Yonn’a, toczyła przejrzyste swe fale.
Otrzymawszy pokój w hotelu pod Łabędziem, przebrał się, rozkazując podać obfite śniadanie.
Jedząc i pijąc, układał plan swojej kampanii.
— Odnaleźć mamkę, jeżeli jeszcze żyje — powtarzał — oto najgłówniejsze teraz zadanie. Odnaleźć, bez wskazówek, jest to płynąć w ciemnościach, bez steru, bez żagla. Niewiem na-