— A więc jest moim współziomkiem! — zawołał Soliveau.
— Jakto? pan zatem, jak i ja również, pochodzisz z Côted’Or?
— Tak, panie.
— Pragnąc widzieć się z mym stryjem, masz zapewne jakiś do niego interes?
— Chciałem go właśnie prosić o drobne objaśnienie, odnoszące się do roku 1861 lub 1862 — wyrzekł Owidyusz.
— Możebym ja mógł je panu udzielić? Z przyjemnością to uczynię...
Soliveau milczał, namyślając się, co począć. Młody urzędnik miał nader sympatyczną powierzchowność. Mimo to wąchał się, czyli można mu było jasno postawić zapytanie. Obawa wzbudzenia podejrzeń zatrzymywała go w tym względzie.
Owładnięty bojaźnią, miar już odejść, gdz drzwi się nagle otwarły, a w nich ukazał się mężczyzna o gminnej, pospolitej postaci i wszedł do biura. Spostrzegłszy wchodzącego, młody urzędnik zbladł nagle i powstał zmięszany.
— Ha! panie Duchemin — mówił przybyły podniesionym głosem, brutalnie — chcąc pana schwytać, trzeba aż tutaj przychodzić?
— Lecz panie... — jąkał młodzieniec.
— Nie ma żadnego lecz... Pan żartujesz sobie ze mnie... Ja tego nie ścierpię dłużej!...
— Ależ nie krzycz pan tak głośno, proszę... zaklinam — jąkał błagalnie Duchemin.
— Będę krzyczał, ile mi się podoba i tak głośno, jak zechcę. Jedyna to kara dla tych, którzy zasługują, by im jawnie wyrzucano ich sprawy. Mają to, co wywołali... Zapłać mi pan, a milczeć będę!
— Prosiłem, abyś pan był cierpliwym... zaczekał...
— Tak?... Sześć miesięcy już czekam... Przez sześć miesięcy pan mnie zwodzisz z tygodnia na tydzień, mimo, iż wiesz, że byłoby dość zanieść mi pańskie weksle do sądu, aby cię pochwycili żandarmi.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/559
Ta strona została przepisana.