Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/560

Ta strona została przepisana.

— Proszę o ostatnią zwlokę... Ulituj się pan... Zostaw mi czasu choć tydzień jeszcze...
— Zawracanie głowy! Co najwyżej, do jutra mogę zaczekać — wołał zaperzony wierzyciel. — Jeżeli jutro wieczorem nie oddasz mi pan tysiąca franków, jakie ci pożyczyłem, będąc przekonanym, że na wekslu był własnoręczny podpis twojego stryja, tak dobrze przez Ciebie naśladowany, daję ci słowo honoru, że godziny dłużej czekać nie będę. Nie udam się do twojej matki, by mi zapłaciła... nie! ale zaniosę te weksle do prokuratora i sądu! A więc do jutra w wieczór, panie Duchemin! Tu wyszedł wściekły, trzasnąwszy drzwiami.

XIII.

Młody urzędnik upadł na krzesło złamany, obezwładniony, i ukrył twarz w dłoniach. Przez palce łzy mu przeciekały obficie.
— Wybacz pan — rzekł nagle Owidyusz, podchodząc ku nieszczęśliwemu — wybacz, żem był mimowolnym świadkiem tak przykrej sceny... Dałbym był wiele, aby nie słyszeć obelg, jakie ów człowiek bez serca rzucał ci w twarz tak brutalnie w mej obecności.
Urzędnik, podniósłszy głowę, zaczął mówić, łzy ocierając.
— Zasłużona to kara, panie! Popełniłem błąd... więcej niż błąd, bo zbrodnię!... Człowiek, którego pan widziałeś przed chwilą, jest kupcem zamożnym w Joigny. Zostaje on w stosunkach handlowych z mym stryjem. W zeszłym roku miałem kochankę, do której przywiązałem się jak szalony... Starałem się zadawalniać wszystkie jej fantazye, by zyskać jej miłość, a nie miałem pieniędzy... ani kredytu. Prawdziwy szal ogarnął mój umysł... Wystawiłem dwa weksle, na których sfałszowałem podpis mego stryja i zaniosłem je temu człowiekowi... Wyliczył mi sumę żądaną... Gdy nadszedł termin wypłaty, zapłacić nie miałem z czego... Poszedłem natenczas do mego