Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/561

Ta strona została przepisana.

wierzyciela, który chciał weksle przesiać mojemu stryjowi, i umierając prawie ze wstydu, wyznałem mu całą prawdę, błagając, by mi pozostawił czasu ze sześć miesięcy. Termin ten upłynął... Spodziewałem się, że może będę mógł zapłacić... próżna nadzieja!... nie mogę.. nie mam czem... Słyszałeś pan, co mówił ten człowiek... On mnie zgubi! Będzie to sprawiedliwem! Bez słowa skargi ulegnę karze za zbrodnię, jaką spełniłem... Lecz moja biedna matka, która w niczem nie zawiniła... Och! ona umrze ze wstydu! Czemuż nie miałem siły oprzeć się żądaniom owej nędznicy, która mnie powiodła na zgubę...
— Widujesz ją pan jeszcze? — pytał Owidyusz.
— Nie, panie.
— Przestałeś ją kochać?
— Nie, ona sama, spostrzegłszy, że nie mam pieniędzy, zamknęła drzwi przedemną.
— I dla takiej to istoty pan zawikłałeś się w tak ciężką sprawę?
— Powtarzam panu, byłem obłąkanym, szalonym.
— Zatem obecnie jedynem pańskiem ocaleniem jest dostać ten tysiąc franków?
— Tak, panie.
— Cóż więc robić zamierzasz?
— Mam dwie drogi do wyboru przed sobą...
— A mianowicie?
— Rzucić się w rzekę, lub czekać na uwięzienie przez żandarmów.
— Dlaczego pan nie chcesz udać się w tym razie do swojej matki?
— Matka moja nie posiada wcale majątku, żyje ze swej szczupłej wdowiej emerytury.
— A stryj pański?
— Stryj mój jest niewzruszonym pod względem tego wszystkiego, co dotyczy honoru. Odepchnąłby od siebie synowca zniesławionego.
— O której godzinie wychodzisz pan z biura?