Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/562

Ta strona została przepisana.

— Wyjdę natychmiast... jest pierwsza.
— A gdzie pan mieszkasz?
— Tu, obok.
— Sam?
— Tak, panie. Mówiłem, że moja matka zamieszkuje w Dijon.
— Gdzie pan się zwykle stołujesz?
— W hotelu pod Łabędziem.
— Tam właśnie, gdzie ja stanąłem. Obiadować więc razem będziemy.
Duchemin patrzył na mówiącego zdumiony. Zkąd ów obcy człowiek, nieznany, który wypadkowo poznał jego tajemnicę, okazywał się dlań tak życzliwym?...
— Będę służył panu — odpowiedział.
— Jak się nazywa ów pański wierzyciel? — badał dalej Owidyusz.
— Nazywa się Petitjean.
— Gdzie mieszka?
— Bardzo ztąd blisko... na rogu ulicy.
— Bierz pan kapelusz i prowadź mnie do niego.
— Do niego? — powtórzył biedak, drżąc cały.
— Tak... mówię panu...
— Lecz on nanowo obrzuci mnie obelgami...
— Nie obawiaj się, chodź ze mną!
Duchemin machinalnie posłusznym był Owidyuszowi. W kilka minut przybyli oba do kupca win. Bednarz, pracujący w podwórzu, zaprowadził mh do biura. Soliveau, otworzywszy drzwi, wpuścił naprzód Duchemin’a przed sobą. Spostrzegłszy swego dłużnika, wierzyciel zerwał się nagle, owładnięty gniewem.
— Po co pan tu przychodzisz? — zapytał groźnie.
— W celu zapłacenia panu tego, co winien — odrzekł Soliveau.
— On mi płacić przychodzi? on? — wołał negocyant z niedowierzaniem.