Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/569

Ta strona została przepisana.

Przy tych słowach obiad skończyli. Owidyusz spojrzał na zegarek.
— Czas nam się rozejść — rzekł — panie Duchemin, jestem znużony, potrzebuję wypoczynku. Jutro oczekuję pana z tem, co wiesz...
— Przyjdę nieodmiennie. Bacz pan przyjąć raz jeszcze wynurzenie mojej najgłębszej wdzięczności.
— Zapomnijmy o drobnostce. — rzekł Soliveau.
Duchemin odszedł. Owidyusz zaś powrócił do swego pokoju, gdzie położywszy się na łóżku, zasnął wkrótce najspokojniej, zadowolony wielce z obrotu swej sprawy. Wspólnik jego udał się na facyatkę jednego z domów w pobliżu merostwa, gdzie zajmował małą stanówkę, zapytując się, czyli to wszystko nie jest marzeniem?
Zgnębiony przedtem, postawiony wśród strasznych dwóch ostateczności, zagrożony sądem, odzyskał nagle spokój, swobodę działania i honor prawie stracony. Straszne owe weksle z rąk okrutnego Petitjean’a wydobytemi zostały, a w dniu jutrzejszym reszta naglących długów w Joigny zapłaconą będzie. Dla otrzymania tak cudownych rezultatów wystarczyła obietnica dana wybawcy, wydostania kawałka papieru z archiwum merostwa. Podobnej drobnostki nie godziło się odmawiać. Jeden szczegół wszelako wydał się być dziwnym Duchemin’owi, zaniepokoiwszy go nieco. Dlaczego ów obcy, nieznany człowiek, którego nie wiedział nazwiska, nie zwrócił mu dwóch weksli z fałszywym podpisem jego stryja?
— E! — myślał sobie — szlachetny ów dobroczyńca nie może kryć przeciw mnie żadnych złych zamiarów!... Odda je jutro, zrobił to, być może, przez zapomnienie.
Tak rozumując, zasnął wreszcie również spokojnie, jak i Owidyusz.
Urzędnicy w merostwie stwierdzali podpisami swoje przybycie do biura, pomiędzy ósmą a dziewiątą rano. Nazajutrz, wbrew swemu zwyczajowi, Duchemin, który się zwykle opóźniał, przyszedł o trzy kwadranse na ósmą. Wziąwszy