— Przeciwnie, lecz nie rozmyślałem się jeszcze. Nie śmiem.
— Pan nie śmiesz, pan?
— Tak, ja. — Jeżeli nie odważę się mówić pani o tem, napiszę to łatwiej.
Powyższe słowa nadzorcy Joanna znalazła nie miej dziwnemi, jak jego wyraz twarzy.
— Poczynam się pana obawiać — szepnęła — dlaczego jesteś tak ponurym?
— Na teraz przynajmniej nie pytaj mnie o nic, a odpowiedz na zapytanie, które ci uczynię.
— Jakie? — wyrzekła Joanna.
Jakób milczał.
— Zapytanie? — powtórzyła Joanna — jakie zapytanie? — Czy rozważyłaś pani naserjo szczegóły, jakie ci wczoraj powiedziałem, co do obecnego twego położenia? — wyrzekł nadzorca.
— Tak. — Myślałam pad tem.
— I jakże? — przejmujesz moją propozycyę?
— Później panu odpowiem.
— Wciąż później, później, lecz kiedyż nareszcie? — Skoro mnie powiadomisz o tem, czego nie chcesz i hw sjnzm dzisiaj mi wyjawić.
Joanna położyła nacisk na słowach, przez nas podkreślonych.
— Dobrze — rzekł Jakób — jutro zatem los wspólny nasz rozstrzygniętym zostanie.
— Jutro? dla czego jutro? — pytała.
— Nie badaj mnie proszę, odpowiedzieć ci nie mogę. Jutro, szybko nadejdzie, niekiedy w kilku godzinach może się stać wiele ważnych rozstrzygających rzeczy.
Tu Jakób Garaud chcąc przeciąć rozmowę, nagle się od-