Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/571

Ta strona została przepisana.

Fremy... Joanna Fortier... Łucya... Tak... to, to właśnie... Niedługo trwały poszukiwania.
I odpiąwszy arkusz, oddzielnie uczepiony, złożył go i schował do kieszeni, nie przeczytawszy szczegółowo, następnie zamknął księgę, położył ją na miejscu; a odniósłszy klucze od archiwum odźwiernej, wrócił do biura.
Podczas, gdy Duchemin na facyacie oddawał się tej pracy, Owidyusz Soliveau, wyszedłszy z hotelu pod Łabędziem, szedł w stronę ulicy Wielkiej, przypatrując się znakom nad sklepami, które właśnie otwierać zaczęto. Po przebyciu kilkudziesięciu kroków, znalazł się naprzeciw domu oznaczonego numerem 74-ym, na którym widniała wystawa magazynu mód. Żadnego jednak nazwiska na szybach okna nie było. Spostrzegłszy młodą dziewczynę, stojącą we drzwiach sklepu, zwrócił się do niej.
— Czy tu mieszka pani Delion? — zapytał.
— Tak, panie, to moja matka.
— Mógłbym się z nią widzieć?
— Owszem, wejdź pan, proszę.
Owidyusz wszedł, dziewczę pobiegło, wołając:
— Mamo! jakiś pan chce się z mamą widzieć.
We drzwiach, umieszczonych w głębi sklepu, ukazała się pięćdziesięcioletnia kobieta, o dość przyjemnej powierzchowności.
— Czego pan sobie życzysz? — spytała.
— Potrzebowałbym z panią pomówić na osobności.
Na znak, dany przez matkę, dziewczę odeszło.
— Słucham teraz... — rzekła modniarka.
Owidyusz szedł prosto do celu.
— Wszak miałaś pani w swym magazynie szwaczkę, Amandę Régamy?
— Tak, panie... dziewczynę przyzwoitą z pozoru, lecz charakterem wielkie ladaco.
— Pozory mylą niekiedy, jak właśnie i w tym razie miało to miejsce. Amanda podobno panią okradła?...