— W istocie... zabrała mi koronki wartości tysiąca franków.
— Za które zobowiązała się zapłacić?
— Tak, panie. Zobowiązanie, którego dotąd nie dopełniła. Lecz ja dotrzymam słowa... Udzieliłam jej na to rok czasu. Skoro ostatni dzień tego terminu upłynie, wniosę skargę do prokuratora i uwięzić ją każę. Wiem, że przebywa w Paryżu, u jednej z pierwszorzędnych modniarek. Policya prędko ją odnajdzie. Jest to łotrzyca nader niebezpieczna... Powiodła ona na zgubę młodego, uczciwego chłopca, znaglając go do sfałszowania weksli.
— Mówisz zapewne pani o panu Duchemin, nieprawdaż? — przerwał Owidyusz.
— Tak, panie.
— A zatem pozwól mi objaśnić, że się mylisz. Pan Duchemin żadnych weksli nie fałszował. Ta potwarz rzuconą nań została przez wierzyciela, zniecierpliwionego wyczekiwaniem na odbiór pieniędzy. Wierzyciel ów jest już zaspokojonym. Lecz mówmy o pannie Amandzie Régamy. Dałaś jej pani zatem rok czasu?
— Tak, panie, ulegając jej błaganiom.
— Czy uczyniła na piśmie zeznanie kradzieży, jaką spełniła?
— Tak, inaczej bowiem kazałabym ją zaraz przyaresztować. Tym sposobem mam ją w swem ręku. Lecz co to wszystko pana obchodzić może?
— Wiele mnie obchodzi. Właśnie chcę panią prosić, abyś mi zwróciła to jej zeznanie.
Pani Delion cofnęła się, patrząc z osłupieniem na mówiącego.
— Mamże do czynienia z waryatem? — zapytywała siebie.
— Uspokój się pani — wyrzekł Soliveau, odgadując jej myśli. Proszę o zwrot tego papieru, ponieważ mam prawo do tego.
— Zkąd? jakim sposobem?
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/572
Ta strona została przepisana.