— Tak... w rzeczy samej...
— O cóż więc chodzi? Mów pan otwarcie, wszak wiesz, że jestem twym przyjacielem.
— Chciałbym prosić pana o zwrot weksli, wykupionych od Petitjean’a.
— Spaliłem je — odpowiedział krótko Soliveau.
— Naprawdę.
— Jakto? śmiałbyś pan powątpiewać?
— Och! nigdy... nigdy, panie...
— Pojmujesz, iż takich rzeczy się nie chowa.
Druga uderzyła na ściennym zegarze w saloniku. Owidyusz podniósł się z krzesła.
— Wracaj pan do biura — rzekł; — ja wracam do Paryża pociągiem, wychodzącym o drugiej minut pięćdziesiąt. A więc rozłączamy się. Wybawiłem pana z nader przykrego położenia, strzeż się wpaść w podobne raz drugi, ponieważ los nie zesłałby ci powtórnego wybawcy. Nie żegnam pana na zawsze, panie Duchemin, być może, iż zobaczymy się kiedyś.
— Rad byłbym temu.
— I ja również, mówię więc panu tylko do widzenia!
Po wzajemnem uściśnieniu rąk, siostrzeniec byłego mera udał się do biura, Owidyusz zaś, rozkazawszy podać sobie hotelowy rachunek, poszedł pakować rzeczy w walizę, Znalazłszy się w swoim pokoju, dobył pugilares i w jednej kieszonce tegoż umieścił papiery, składające się z dwóch weksli, wykupionych razem od Petitjean’a, z zeznania podpisanego przez Amandę Régamy, i z deklaracyi mamki, Małgorzaty Frémy.
— Nie straciłem czasu daremnie — rzekł z ironicznym uśmiechem. — Kosztuje to wprawdzie kilka tysięcy franków... lecz co to znaczy? Mam czem zamknąć usta Duchemin’owi, gdyby kiedy zechciano w tym względzie śledztwo wyprowadzić, jak również mogę dowolnie kierować Amandą, gdyby przyszła jej myśl podejrzewać mnie o napad na Łucyę. Musi być mi teraz posłuszną, gdybym jej zapotrzebował do jakich wskazówek. Należy trzymać tych, którzy nas trzymają!
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/576
Ta strona została przepisana.