Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/579

Ta strona została przepisana.

z brygadyerem na ratunek Łucyi. Pałał on chęcią odnalezienia zabójcy, nie tracąc nadziei, iż tego dokona. Szczęśliwy traf przyszedł mu z pomocą.
Łucya od dwóch dni opuściwszy gościnny dom komisarza, wróciła do siebie ha ulicę Bourbon. Była dziesiąta rano. Po burzliwej nocy zabłysnął dzień piękny, pogodny. Deszcz, spływający potokami przez długie godziny, poruszył kupy piasku... napełniając nim rowy i strumienie. Dwaj dróżnicy odrzucali ów piasek z drogi, wiodącej z Bois-Colombes do Garenne, odkładając go na bok: Nagle jeden z nich pochyliwszy się, podniósł rękojeść noża, przy której trzymał się kawał ostrza, cały rdzą pokryty.
— Coś ty tam znalazł? — zapytał go towarzysz.
— Jakąś starą obsadę noża... myślałem, że coś dobrego, lecz to się na nic nie przyda.
To mówiąc, rzucił rękojeść w stronę równiny la Garenne.
W tej to właśnie chwili Larchaud, wracając z brygadyerem z przeciwnej strony, nadchodził. Rękojeść, rzucona z całą siłą, padła tuż przy nogach Larchaud’a. Obaj żandarmi w miejscu się zatrzymali.
— Kto tam rzuca kamienie? — zawołał brygadyer.
Dróżnik, ukazując się na wzgórku, odpowiedział:
— To nie kamienie, brygadyerze...
— Cóż zatem?
— Rękojeść jakiegoś starego noża, którą znalazłem w piasku, napełniającym strumień. Leży ot, tam... przy nogach pana Larchaud.
Dwaj żandarmi spojrzeli jednocześnie na ziemię. Larchaud, spostrzegłszy obsadę, chwycił ją z okrzykiem radości.
— Do pioruna! — zawołał, oglądając podniesiony przedmiot — a to posłużyło mi szczęście! Szukaliśmy tego przez kilka dni nadaremnie... Zobacz-no, brygadyerze.
Żandarm, wziąwszy rękojeść noża, przypatrywał się jej z uwagą.