— Było to więc właśnie w wigilię dnia, w którym zbrodnia spełnioną została! — zawołał naczelnik policyi.
— Czy pani sobie zatem nie przypominasz, kto ów nóż nabywał?
— Pamiętam, był to mężczyzna.
— Mężczyzna?! — powtórzyli razem oba.
— Tak jest, mężczyzna, nader przyzwoity z pozom. Wszedł do sklepu między ósmą a dziewiątą wieczorem, zażądał kuchenego noża, w rodzaju tych, jakich używają rzeźnicy do ćwiertowania mięsa. Jego to własne wyrazy, pamiętam je doskonale. Dodał jeszcze, ażeby nóż był silnym i trwałym.
— Niemogłażbyś pani opisać nam szczegółowo owej osobistości?
— Niepodobna, panie... Przesuwa się tu u nas tak wiele osób, iż na nie nie zwracamy uwagi.
— Byłże on młodym?
— Przeciwnie... mógł mieć około lat pięćdziesięciu. Włosy miał szpakowate, lecz całe zachowanie się jego oznaczało światowego człowieka. Wyrażał się nader poprawnie...
Obaj przybyli zadumali się. Widocznie ów opisany przez nożowniczkę klient nie mógł być zabójcą młodej szwaczki. Sędzia wyraził głośno swe zdanie w tym względzie.
— Kto — wie? — odparł naczelnik policyi. — Zdarzają się nieraz tak dziwne kombinacye...
— Cóż innego, jeśli nie kradzież popchnęła do tego kroku mordercę? — pawtórzył sędzia. — Człowiek, którego pani nam opisujesz, nie wygląda przecież na drogowego włóczęgę?
— Nic nie przekonywa, ażeby kradzież miała być pobudką tej zbrodni...
— Wierzysz pan więc w coś innego?
— Ja w nic nie wierzę... szukam jedynie.
Sędzia śledczy zamyślił się, nie mówiąc ani słowa, a podziękowawszy właścicielce sklepu, wyszedł ze swym towarzyszem. Stanąwszy na ulicy, zatrzymał się naprzeciw bramy domu numer 9-ty.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/583
Ta strona została przepisana.