Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/585

Ta strona została przepisana.

— Jakiś mężczyzna w średnim wieku, nader przyzwoicie ubrany, mający wszelkie pozory wielkoświatowego człowieka.
— Ależ to nie on we mnie uderzył...
— Zkąd możesz wiedzieć?
— Mimo silnego przestrachu i grubych ciemności, widziałam, że mój zabójca był nędznie odzianym.
— Bardzo jest łatwo zmienić ubranie.
— To prawda, lecz nie rozumiem, co panowie wywnioskować z tego możecie?
— Wynika ztąd, iż nie kradzież była powodem owej na ciebie napaści.
— Cóż więc innego mogłoby powodować złoczyńcą?
— Masz może nieprzyjaciół?
Łucya się uśmiechnęła.
— Zkąd mogłabym mieć nieprzyjaciół? Żyję w odosobnieniu. Jestem sierotą, w przytułku wychowaną... Jedynym moim znajomym jest mój narzeczony, nieobecny właśnie w Paryżu.
— Nie mówiłaś nikomu, że się udajesz do Bois-Colombes?
— Nikomu... Panna z magazynu, dla którego wykonywam roboty, przyszła mnie powiadomić, iż będę musiała odnieść suknię balową żonie mera z Garenne. Nikt nie mógł wiedzieć, o której godzinie tam się udam, w jakich warunkach i którą stroną, iść będę. Mogłam wziąć powóz, zamiast jechać drogą żelazną, nie uczyniłam tego wszakże z przyczyny, iż toby mnie za drogo kosztowało.
— Rzecz jasna... — odrzekł naczelnik policyi.
— Wracamy zatem do naszego pierwotnego przekonania — mówił sędzia — pomimo to pochodzenie tego noża budzi we mnie powątpiewania.
— Według mnie — odrzekła Łucya — ów nóż niczego nie dowodzi. Był on nowym, to prawda, ale złoczyńca mógł oddawna posiadać nóż w tym sklepie kupiony, nie używając go wcale. A być może ukradł go gdzie, lub znalazł. Nie wierzcie temu panowie, ażeby zbrodnia miała być naprzód uplanowaną,