Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Pan Labroux nie mogąc o tak spóźnionej godzinie dostać powozu, przeszedł most pieszo i udał się do Gervais. Zdyszany był i drżący z obawy. Kochał małego Lucyana do uwielbienia; depesza wysłana przez panią Bertin, napełniła ojcowskie serce jego boleścią i niepokojem, czy nie zastanie dziecięcia mocniej słabym, czy żyjącem jeszcze?
Myśl ta przerażała inżyniera i przyśpieszała krok jego i tak dość prędki.
Wieś Saint-Gervais zbudowana na pochyłości wzgórza ukazała mu się jak biały punkt pośród ciemności. Biegnąc prawie, pan Labroux minął ciasną kamienistą uliczkę i zatrzymał się przed domem ocienionym wyniosłemi drzewami.
Była godzina pierwsza po północy. Głębokie milczenie I panowało nad uśpioną wioską, to też dzwonek, którym u drzwi poruszył, rozległ się hałaśliwie.
Inżynier czekał. Po kilku sekundach otwarło się okno i głos kobiety zapytał:
— Kto tam, kto dzwoni?
— Ja, droga siostro — zawołał pan Labroux, poznając jej głos. — Jak się ma Lucyan?
— Dzięki Bogu! niezpieczeństwo minęło — odpowiedziała» pani Bertin — zaczekaj, zaraz ci otworzę.
Wielki ciężar spadł z piersi inżyniera, łzy radości zwilżyły jego powieki.
Furtka dziedzińca skrzypnęła na zawiasach. Brat i siostra padli sobie w objęcia.
— Twój telegram przestraszył mnie śmiertelnie — zawołał pan Labroux, przestępując próg domu.
— Ach! mój drogi, i ja w podobnej byłam obawie — odrzekła pani Bertin.
— Lecz jakaż to choroba?
— Doktór skonstatował silne zapalenie gardła.
Inżynier zadrżał.
— Czy nie dyfterytys! — zawołał — to zawsze prawie bywa śmiertelnem.